Kleszczowski Klub HDK PCK zaprasza na kolejną akcję krwiodawczą oraz rejestrację potencjalnych dawców szpiku kostnego. To już 12 grudnia w Sali konferencyjnej Solpark Kleszczów. A my rozmawiamy z Krzysztofem Frukaczem z Kleszczowa, który kilka lat temu zapisał się bazy dawców i uratował czyjeś życie oddając szpik.
Krzysztof Frukacz z Kleszczowa, 34-letni tata dwójki dzieci, zdecydował się pomóc innym jeszcze jako nastolatek. Gdy tylko skończył 18 lat, zarejestrował się w bazie dawców szpiku fundacji DKMS.
-To był impuls. Już wcześniej zacząłem oddawać krew, więc zapisanie się do bazy dawców szpiku wydawało się czymś naturalnym – wspomina. Proces rejestracji był prosty: przysłano zestaw startowy, zrobił wymaz i odesłał próbki. Po wszystkim dostał potwierdzenie, że został wpisany do bazy. I tyle. Przez kolejne lata nie myślał o tym zupełnie.
Sześć lat później, w momencie, gdy szukał nowej pracy, zadzwonił do niego telefon. – Nieznany numer, a że akurat czekałem na różne rozmowy, odebrałem. Okazało się, że znalazł się biorca, z którym mam zgodność – opowiada. Biorcą była 52-letnia kobieta z Niemiec, która potrzebowała przeszczepu, by przeżyć. Krzysztof od razu zgodził się na udział w procedurze. -Nie było się nad czym zastanawiać. Wiedziałem, że mogę pomóc, więc czemu nie? – dodaje.
Jak wyglądało oddawanie szpiku?
Cały proces trwał kilka miesięcy i wymagał wielu badań. Najpierw Krzysztof przeszedł podstawowe testy w Bełchatowie, a później bardziej szczegółowe badania w Krakowie. -Lekarze powtarzali mi, że moje zdrowie jest najważniejsze. Jeśli coś byłoby nie tak, cała akcja zostałaby wstrzymana – mówi. Na szczęście wszystko przebiegło bez problemów. Krzysztof miał też wybór, jak oddać szpik: bardziej inwazyjnie, z kości biodrowej, albo prostszą metodą – z krwi obwodowej. Wybrał tę drugą. -To przypomina oddawanie krwi, tylko trwa dłużej – u mnie jakieś pięć godzin – tłumaczy.
Podczas procedury krew przepływała przez specjalną maszynę, która oddzielała komórki macierzyste, a resztę krwi zwracała do organizmu. Po wszystkim mógł od razu wrócić do domu. -Jedyne, o czym trzeba pamiętać, to żeby dobrze się nawodnić i przez jakiś czas unikać wysiłku fizycznego- – mówi. Cały proces, choć trwał długo, nie był dla niego uciążliwy.
Co było dalej?
Kiedy szpik dotarł do biorczyni i został przyjęty, Krzysztof poczuł ogromną ulgę. -Na początku nie wiedziałem, komu pomagam. Tylko tyle, że to kobieta z Niemiec. Później fundacja informowała mnie, że wszystko przebiegło pomyślnie– mówi. Do dziś co roku dostaje wiadomości o stanie zdrowia biorczyni. To dla niego wyjątkowe uczucie, wiedzieć, że jego decyzja pomogła uratować czyjeś życie.
Krzysztof jest również pod stałą opieką fundacji DKMS. Regularnie wypełnia ankiety zdrowotne, by sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku. – Po tylu latach mogę powiedzieć, że nie ma żadnych skutków ubocznych. To nic mnie nie kosztowało, a ktoś dzięki temu żyje– podkreśla.
Dlaczego warto spróbować?
Krzysztof przekonuje, że oddanie szpiku nie jest tak straszne, jak mogłoby się wydawać. -Ludzie myślą, że to jakaś bolesna procedura, a tak naprawdę przypomina to oddawanie krwi. Jeśli jesteś zdrowy i chcesz pomóc, to naprawdę nie ma się czego bać – mówi. Sam nadal oddaje krew i działa w lokalnym klubie honorowych dawców. -To daje satysfakcję. Wiesz, że zrobiłeś coś dobrego, a przy okazji sam masz pewność, że jesteś zdrowy – bo przed oddaniem robione są dokładne badania – dodaje.
Jego historia pokazuje, że czasem mały gest, taki jak rejestracja w bazie DKMS, może mieć ogromne znaczenie. – Nie musisz robić nic wielkiego. Wystarczy chcieć pomóc – podsumowuje.